Dzisiaj krótki wpis o tym, dlaczego warto wziąć psa ze schroniska. Bo wiele osób ma duże obawy. Że pies będzie niewychowany, agresywny, chory. Jak obecnie wygląda procedura adopcji psa i na co zwrócić uwagę? Czym powinno cechować się dobre schronisko dla zwierząt? W jaki inny sposób można wspierać te zdecydowanie potrzebne, ale też bardzo niedofinansowane placówki?
Kot w paczce z wirusem
Może zacznę od tego, że zwierząt w moim prawie 40-letnim życiu nieco się przewinęło. Jako zdeklarowana kociara wzięłam kiedyś ze schroniska kota. Ogólnie miałam pojechać do Empiku po książkę z autografem Ryszarda Kapuścińskiego, a wróciłam z kotem, żwirkiem i paczką karmy. Bo zajrzałam do schroniska. Na zasadzie “a zobaczę, co tam dają”. Dodam tylko, że kota (o czym nie wiedziałam przez pierwsze dwa dni) przywiozłam w zestawie z panleukopiemią. Potencjalnie śmiertelną i zaraźliwą chorobą. Cóż. Kot przeżył, ale Kapuścińskiemu niedługo po tym się zmarło. Miałam więc kota, na którego przepuściłam całą swoją studencką dolę, a książki z autografem mistrza reportażu nigdy nie zdobyłam.
Tak, kot był ze schroniska, był malutki, nie zdążył zostać jeszcze zaszczepiony. To było 15 lat temu, procedury inne, właściwie nikt mnie o nic nie pytał. Weszłam goła i wesoła, a wyszłam z kotem. Podobną akcję miałam kilka lat później z psem.
Schronisko czy mordownia?
Tylko po psa pojechałam z mamą do schroniska tak zapuszczonego, że na środku pola stała chałupina z dziurawym dachem, a pani nim zarządzająca w sumie nie bardzo wiedziała, co ma na stanie i w jakim to coś jest stanie. Zero opieki weterynaryjnej, zero odgórnej kontroli. Oczywiście, gdy zobaczyłam szczotkową mordę i wielkie oczy jednego ze szczeniaków, w ogóle mnie to nie interesowało. Psa wsadziłam do miski (bo tylko miskę, kocyk i obróżkę wzięłam) i wróciłam do domu. Dzisiaj już wiem, że właścicielka schroniska, podobnie jak część jej psów kiedyś, widzi świat zza krat, a psiaki trafiające do niej były masowo uśmiercane…
Pies i schroniskowy przychówek
Mój pies przeżył, ale jego zapach mógłby zabić. Żebra prześwitywały mu przez skórę, pchły zjadały go żywcem, nogi miał krzywe, ogonem nie ruszał. Weterynarz powiedział, żeby go nie kąpać. Bo to stres. Wet dał proszek na pchły, zalecił podawanie witamin, odżywek i życzył powodzenia. Pies śmierdział, poszedł jednak do wanny. Po dwóch dniach nogi mu się wyprostowały, ogon się podniósł, kilka dni później nabrał ciała. Ma 12 lat, jest lekkim kretynem, ale to pewnie wynik kontaktów ze mną. Nie ma z nim jednak żadnych problemów, poza tym, że zalizałby na śmierć. Także koty.
Po tych doświadczeniach kolejne zwierzęta trafiały do nas drogą bardziej okrężną – ulica, schronisko, dom tymczasowy. I my. Na razie nie planujemy kolejnych, ale wyraźnie obserwujemy, jak bardzo przez dekadę zmieniły się standardy, jeśli chodzi o schroniska. I chociaż wciąż są przepełnione i niedofinansowane, to adopcja zwierząt odbywa się w bardzo.. nomen omen… ludzkich warunkach. Ale o tym następnym razem.